Idea pojechania jakiegoś dłuższego dystansu w tym sezonie tak naprawdę zrodziła się już chyba w tamtym roku , po przejechaniu 350km do Częstochowy. Początkowo plan był taki, żeby pobić nasz dobowy rekord na rundach, co stanowczo odradzał nam Maciek i namówił nas na wspólną wyprawę nad morze. Pierwsze podejście było totalną klapą i nie chce już do tego wracać. :D Po 3 tygodniach postanowiliśmy jeszcze raz podjąć próbę pojechania nad morze w jeden dzień. Tym razem skład był trochę okrojony , bo zabrakło dwóch Mateuszów. Takim oto sposobem nasza czwórka czyli Maciek, Adam, Karol i ja ruszyła pięć minut po północy w piątek ósmego lipca do Mikoszewa. Pierwsze kilometry szły jak po maśle. Byliśmy zaopatrzeni w odpowiednie latarki przez co jazda w nocy była przyjemna i wręcz bezpieczniejsza od jazdy w dzień, bo ruch jest wręcz zerowy. Pierwszy postój zrobiliśmy między Węgrowem a Wyszkowem, żeby wymienić baterie w lampkach i kolejny , troszkę dłuższy już w Wyszkowie, gdzie założyliśmy cieplejsze ciuchy, bo nad ranem zrobiło się zimmnoooo. Zdziwiliśmy się że na licznikach mamy już prawie 90km , a była dopiero 3 !:D Zapowiadało się bardzo dobrze. Po tym postoju jakoś nie mogłem wkręcić się na obroty i chyba podobnie Maciek. Przeturlaliśmy się około 30-40 km i zrobiliśmy kolejny postój na jakimś CPN. Najbardziej skorzystał na nim Maciek , który miał problemy żołądkowe :D. Przesiedzieliśmy tam dosyć długo bo około 40 min ale mieliśmy spory zapas czasu i prawie nikomu się nie spieszyło ;> Dalsze kilometry znów zaczęły jakoś szybko ubywać. Niewiadomo kiedy znaleźliśmy się w Mławie , gdzie zrobiliśmy sobie ucztę pod Kauflandem. Kolejna godzinka na postoju, niepotrzebnie aż tyle siedzieliśmy ale to miała być wycieczka nie wyścig. I właśnie od tamtej pory zaczęły się schody dla Maćka :P:P Nie wiemy do końca czy udawał , czy naprawdę nie miał siły, ale szło nam jak krew z nosa… każdy z nas się męczył. Jakimś cudem dobiliśmy do Lubawy na obiad, który nie przyniósł jakiś super efektów. Dopiero 2 snickersy i cola postawiły Maćka na nogi na 300km i od tamtej pory była powtórka z pierwszej setki. W Malborku zaczęło kropić, ale było już dosyć późno i chcieliśmy być na miejscu przed zmrokiem. Wszyscy byliśmy już zmęczeni i ciężko było dopasować się do tempa kolegi tylko ja i Adam mogliśmy jeszcze współpracować bez większego zgrzytu, więc włączyliśmy tryb zombie i łykaliśmy kilometry bez zwracania uwagi na otoczenie. W końcu dojechaliśmy do Stegny , skąd miało być już blisko do naszego ośrodka…. Jednak żeby do niego dojechać musieliśmy tłuc się przez jakieś wioski dobre 10km i w końcu koło 19 dotarliśmy we 3 do celu. Maciek dołączył do nas z 15 min opóźnieniem , ale humor mu dopisywał:D Mógłbym rozpisywać się, że straciliśmy za dużo czasu na postojach, że tempo momentami było za wolne, że było parę zgrzytów podczas wyprawy, ale teraz to już nie ważne. W głowie pozostaną tylko dobre wspomnienia a w nogach wiele km przejechanych w świetnym towarzystwie ;) Dzięki chłopaki.
Rano spotkanie z Kubą , Karolem i Michałem pod Atlasem. Niestety Karol przedobrzył już na początku. Chcąc zdążyć na umówioną godzinę pruł jak dzikus i potem załatwiły go skurcze;/ Kuba też odpuścił na ok 25km i zostaliśmy we 2 z Michałem. Zaczęło się szarpanie, czarowanie, skoki, ucieczki ;D Bardzo pozytywny trening.