Mieliśmy z Adamem dziś jechać do Wawy na trening z chłopakami z Ronda Babki, niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany. Co się później okazało w Warszawie super pogoda i mogliśmy jechać.Na pocieszenie mocno pojechaliśmy na Stoczek. Forma jest. Tętno dziś dosyć wysokie, ale jechało mi się bardzo lekko. Na końcówce sprint za autobusem. Udało mi się usiąść na koło i przejechać 2-3km, potem odpuściłem. Trening fajny, szkoda tylko, że muszę znów myć rower.
Wyścig nie ukończony z powodu wypadku jednej z par. Nasz kolega z Siedlec- Marek, który startował w parze z Pawłem ulegli poważnemu wypadkowi. Jakiś nieogarnięty dziadek wymusił na nich pierwszeństwo co zakończyło się czołowym zderzeniem. Starty są duże. Marek ma uszkodzone 2 dyski i trafił na operację do Konstancina. Paweł jest poobijany , a na dodatek połamał swoją Meridę Sculturę. Trzymać kciuki za operację.
Wczoraj rozjazd na MTB, więc dziś pora na coś mocniejszego. Początek z Adamem, razem jechaliśmy do Olszyca, potem każdy pojechał w swoją stronę. Początek mocny, na zmiany, znów nie zrobiłem wystarczającej rozgrzewki i jechało mi się tak sobie. Starałem się oszczędzać, żeby potem nie wracać siłą woli do Siedlec i udało się ;). Do Stoczka spokojnie 140-150 ud/min. Pierwszy "sprint" na Zabiele, potem Zgórznica i bufet. Na powrocie starałem się pare razy szarpnąć, ale jeśli nie ma się z kim rywalizować to kompletnie nie idzie. Nie potrafię ścigać się z samym sobą. Powrót od Rakowca już bez fajerwerów- rozjazd. Wyszło całkiem fajnie. Wszystkie blachy wygrane :D
Wczoraj w wyścig w Garwolinie, który był porażką, więc dziś postanowiliśmy sami sobie zorganizować 2 osobowe ściganie. Trasa Siedlce-Kałuszyn-Grębków-Wyszków-Węgrów-Siedlce. Małych hopek po drodze nie brakowało, jednak noga już jest i nie sprawiały one większych problemów. Pierwsze 20km to walka z samym sobą... Coś mi tak wlazło w prawą łydkę, że myślałem czy się nie zawrócić , bo taka jazda nie ma sensu. Na szczęście ból stał się lżejszy i już tak bardzo nie przeszkadzał. Przyczyną mogło być zbyt wysoko podniesione sidło na wczorajszym wyścigu.
Początek pod wiatr ale nie szło jakoś strasznie opornie. Po zmianie kierunku jazdy 40 rzadko kiedy schodziło z licznika ,szczególnie na trasie Kałuszyn-Węgrów. Na wyjeździe z Węgrowa bufet i powrót do domu. Na Daszyńskiego spotkaliśmy Maćka i pojechaliśmy z nim na pętlę trochę poplotkować;D Przy okazji zrobiliśmy po mieście rozjazd. Średnia z właściwego treningu to trochę ponad 36 :>
Dzisiaj byliśmy świadkami zajścia, które pokazuje jak nie powinien wyglądać wyścig. Kryterium przerodziło się w 36!!! KM czasówkę. Starty oczywiście jak kto chce. Część osób jechała dwójkami, część co 1min, część co 30sec. Niby wszystko było pod kontrolą, ale tak na prawdę to jeden wielki burdel. Nie obyło się bez niespodzianek ;) Na samym początku Adam złamał śrubę od zacisku sztycy i całą trasę jechał na stojącą(masakra!!!), potem Karol z Pruszyna pomylił trasę, potem kolejno Ja, Adam i Karol K. pomyliliśmy trasę. Ale nie ma się co dziwić, jak nie było absolutnie żadnego oznaczenia. Na półmetku miałem jakąś 1min 10s przewagi nad Mariem . Pierwsze 10km umierałem , potem zacząłem wyprzedzać i odrabiać, żeby w końcu na 24 czy 25 km pomylić trasę .... Pudło niby jest, ale nie jestem jakoś strasznie z niego dumny. _________________