Trasa Sokołów- Siedlce w międzyczasie nawrót i dokręcenie paru km z Adamem. Pogoda pod psem, pochmurno, wiatr znów daje w kość, w pewnym momencie myślałem że zacznie padać śnieg , ale szczęśliwie chmury przeszły bokiem. Pomimo dużej wilgotności , rower jest czysty po jeździe. Już mam dosyć mycia go po każdorazowym treningu...
Prognozy niestety się sprawdziły. Spore zachmurzenie, temp nie wiele powyżej 0, do tego wiatr wiejący z prędkością nawet do 40km/h. Tym razem szosy poszły w kąt i na góralach tapu tapu pętelka Siedlce-Strzała-Przygody-Krześlin-Czeplin-Mordy-Stok Lacki-Siedlce
Po szkole prawie biegiem do domu, potem na pocztę po nowe siodło !! Nie omieszkałem przetestować go od razu na szosie. Niestety po 30 paru km psssssss w tylej oponce, a jak na złość nikt nie miał ani dętki, ani pompki, ani łatek, na szczęście przyjechał po mnie tata. Dzień z przygodami, ale i tak było fajnie;]
Pogoda świetna, rano pod atlas, niestety totalne rozczarowanie, zaledwie 4 osoby..., no cóż może jeszcze reszta ekipy nie obudziła się ze snu zimowego, w składzie Adam,Kuba,Karol pojechaliśmy na Stoczek. Tempo szło konkretne, momentami, aż za bardzo dla Karola, który podziękował za jazdę i postanowił wrócić własnym tempem. Od Róży Podgórnej do Domanic znów wyścigowo, w końcu na szosach, mocne zmiany, to co lubię ! Tam odwiedziliśmy starego dobrego kumpla, z czasów gimnazjum , trochę pogadaliśmy, zjedliśmy i dalej jazda. Powrót przez Ługi. Tempo też momentami mocne. Ogólnie trening super. Było wszystkiego po trochu, a i dystans niczego sobie. Trochę lipa, że tak długa przerwa w czasie jazdy, i rozbicie dystansu, ale i tak nie żałuję.
Tradycyjnie w środę przed lekcjami trening. Słońce grzało jak trzeba, trasa na Młynki. Miejscami szczególnie w lesie lód, ale ogólnie dało się przejechać. Niestety stan asfaltu na ulicach Partyzantów i Garwolińskiej w Siedlcach to chyba jakieś nieporozumienie.... Oby do wiosny coś z tym zrobili bo będzie nieciekawie na szosówkach tam jechać.
Pogoda świetna, słoneczko, prawie bezwietrznie, więc trening tak czy siak musiał się odbyć. Niestety dostałem od Adama informację, że nasz kolega Maciek leży w szpitalu, więc wypadało go odwiedzić i podnieść na duchu. Okazało się, że dopadła go grypa żołądkowa i to do tego stopnia, że musiał dzwonić po karetkę nad ranem, żeby nie odwodnić się jeszcze bardziej.Mamy nadzieję, że szybko wróci do zdrowia, bo pogoda robi się znośna i trzeba trenować! Po odwiedzinach mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc tym razem nasza ukochana trasa na Domanice. Trochę interwałów praktycznie pierwszy raz w roku, widzę już postępy w porównaniu z zeszłym sezonem,więc jest super. Muszę jeszcze zmienić baterie w pulsometrze bo znów mi szaleje...
Wczoraj pomimo starań nie udało mi się wyjechać szosówką, za to dziś jak najbardziej. Tradycyjnie o 9 spotkanie. Tradycyjnie Adam i ja, ale pojawił się również Maciek i Marek na góralach. Wstępnie planowaliśmy pojechać w stronę Kałuszyna, żeby mieć wiatr w plecy na powrocie, jednak posłuchaliśmy Marka i pojechaliśmy razem... Na wjeździe do wsi Krynica czy jakoś tak 3 z nas zaliczyło porządną glebę na lodzie... Jakby nie można było jechać główną, suchą i odśnieżoną drogą. Najpierw leżał Adam, potem Maciek, ja pomimo usilnych starań również zaliczyłem szlif na asfalcie, na szczęście prędkość w moim przypadku była bardzo niska, więc szkód w zdrowiu, ani w sprzęcie nie ma. Najbardziej upadek odczuł Maciek, który w pierwszej chwili nie mógł podnieść się z asfaltu. W tamtym miejscu rozdzieliśmy się z Markiem, który poleciał dalej bocznymi drogami, a my pobłąkaliśmy się, ale w końcu udało się wyjechać na trasę Siedlce-Sokołów. Prędkość w granicach 35-45 km/h już do samych Siedlec, wiatr oczywiście w plecy. ;)
Już od wczoraj planowałem ten wyjazd, i jak to zwykle bywa z moim planowaniem nic nie poszło po mojej myśli... Parę dni temu wymieniłem łańcuch na nówkę sztuke campangolo veloce, który swoją drogo kosztował kupe kasy. Niestety kaseta jest juz trochę zużyta i przeskakiwał na koronkach jak chciał. Więc rano szybko do Adama dopić wiatru w opony i pożyczyć skuwacz. Potem do domu i zaczęło się usiłowanie rozpięcia spinki, niestety męczyłem się z nią koło 15-20 min i się poddałem... Zmieniłem tylko buty, przełożyłem bidon i pojechałem na mtb. Miałem nadzieję, że będzie Maciek i jakoś się podzielimy, ale przyszło mi jechać z jednym nieokiełznanym, a drugim pół-zawodowym szosowcem, więc nie dość, że spowalniałem ich, to i tak trening nie wyszedł tak, jakbym sobie tego życzył... Nawet nie wiem jakie AVghr miałem, bo nie wziąłem pulsometru z tego pośpiechu, chociaż z 2 strony może to i dobrze...
O 8 na pocztę, odebrać spodnie zimowe z windstoperem. Trochę późno ale takie życie. Słońce świeciło już od samego rana. Więc o 9 pod atlas. Trasa na Mokobody. Trochę zmarzłem w palce u stóp, ale ogólnie było fajnie.